piątek, 24 lutego 2012

To był koniec. Wiedziałam to.


Co do jasnej?!- pomyślałam. Obróciłam się. Moim oczom ukazał się wysoki chłopak z czarną bluzą na sobie. Jego wzrok był skupiony na mnie, podczas gdy ja próbowałam zrozumieć, co tu się właściwie dzieje.
- Masz jakiś problem koleś?!- Wysoki głos Oliviera dotarł do moich uszu.
- Ja? Niee. Chce po prostu z nią zatańczyć, ewentualnie trochę pogrzeszyć. - Pełna cynicznego uśmiechu twarz zwrócona była teraz w stronę mojego partnera. Jakby na dokładkę puścił mi oko.
Widocznie był bardzo pewny siebie, bo tego było już za wiele. Dosłownie w chwili zostałam odepchnięta przez Oliviera na bok, kiedy rzucił się z łapami na nieznajomego.
Obydwoje wylądowali na podłodze, turlając się i okładając pięściami.
Wszyscy w pobliżu nas zeszli się robiąc wielkie koło wokół bijatyki. Nie miałam nawet jak wstać, gdyż każdy albo mnie popychał albo niechcący uderzył, przepychając się do przodu. Nie przyszło nikomu do głowy aby mi pomóc wstać do cholery?!
No teraz to byłam już na maksa wkurzona. Podczołgałam się pod ścianę i wstałam, otrzepując się z tych wszystkich śmieci i całego kurzu, który się zebrał na mnie. Doleciała do mnie Claudia, która chyba jako jedyna zmartwiła się moim losem.
- Hey! Shanty! Wszystko w porządku?
- Można to tak nazwać- burknęłam. -Musisz mi pomóc odciągnąć ich od siebie, sama nie dam rady!- próbowałam przekrzyczeć głośne basy muzyki.
Claudia wzięła mnie za rękę i utorowała sobą przejście. Przeciśnięcie się przez tą całą hołotę nie było łatwe. Czołgałyśmy się jak ślimaki. Miałam to gdzieś!
Rękami przepychałam tych wszystkich goryli.
Jeden nawet dostał ode mnie w brzuch. A co tam! Ma za swoje!
Gdy dotarłyśmy do samego centrum zajścia, faceci zostali już oddzieleni od siebie.
Przy Olivierze stali Den i Patric przytrzymując jego ręce za plecami. Przy tym drugim stało jakiś dwóch ochroniarzy, których wcześniej widziałam przy wejściu. Obydwoje dalej skacząc sobie do oczu próbowali się wyrwać. Widocznie jeszcze nie rozstrzygli między sobą , który jest alfą, a który betą.  
- Czyś ty do jasnej cholery postradał umysł? Co ci odwaliło do tej łepetyny?!- Podeszłam do Oliviera. Szarpiąc jego koszulą, patrzałam się prosto na jego twarz krzycząc wniebogłosy. Byłam tak zdenerwowana ze musiałam wyrzucić to z siebie jak najszybciej. Olivier nic się nie odzywał. Nie próbował nawet na mnie spojrzeć. Spod jego prawej brwi leciała stróżka krwi kapiąc na szyje i koszulę.
- No świetnie! Popatrz na siebie jak ty wyglądasz!- nie mogłam powstrzymać gniewu. W uszach huczała mi krew pobudzona adrenaliną. Miałam tego wszystkiego dość, po prostu zachowywał się jak dziecko!
Wyrośnięte, głupie dziecko!
- No no Olivierze.. jak ty się zachowujesz. Nieładnie, nieładnie.- Spojrzałam na tego drugiego, wcale nie był lepszy. Rozerwany t-shirt, bluza leżąca kilka metrów dalej, rozbita warga. Może nie powinnam, ale byłam dumna z Oliviera. Mimo tego wszystkiego co się stało, dalej się uśmiechał.
- Zamknij się- syknął Olivier.
- Ty się zamknij !- Zwróciłam się do niego. - Mam was dość! Obydwóch! A ty cwaniaczku- zwróciłam się teraz do tego drugiego- nie jesteś wcale lepszy! Pieprzony cwaniak i tyle, co ty se myślisz!?
- Co ja sobie myślę?- Wyszczerzył się w uśmiechu. - Że całkiem niezła z ciebie laska i jedna randka na pewno nie zaszkodzi.
Co to ma być?! Jakiś żart? Całkiem słaby. Jakoś nie jestem teraz skora do żartów.
- Chyba ci się śni, że się z tobą umowie! Prędzej bym się pod koła rzuciła! - wysyczałam mu prosto do ucha.
- Nie jestem taki zły, sama zobaczysz.
- Nic nie zobaczę, zmywam się stąd! Nara!
Nie no, to się dopiero nazywa bezczelność. Co za koleś! Co on se myśli?!
W życiu nigdzie z nim nie pójdę, nie ma mowy!
Zaczęłam się przepychać do przodu. Na szczęście nie było to takie trudne, gdyż większość tłumu sama ustępowała mi drogi. Po awanturze, jakiej zrobiłam tym dwóm, powinni mnie zapamiętać na jakiś czas.
- James!
Obróciłam się, gdyż wydawało mi się, że coś słyszę. To nie były omamy. Twarz tego dupka była zwrócona do mnie. - Słucham?
- Mam na imię James- posłał mi swój uśmiech. Psinco mnie to interesowało. Wyszłam


Boże, niech ten dzień się już skończy. Co za dużo, to nie zdrowo.
Postanowiłam wrócić do domu jak najkrótszą drogą. W myślach wyobrażałam sobie już pełną relaksu kąpiel i ciepłe łóżko czekające na mnie. Potrzebowałam wypocząć. Po całym tym dniu stresu i nerwów potrzebowałam pełnej rekonwalescencji. Taka 12- godzinna w zupełności mi wystarczy. 
Uśmiechnęłam się w myśli.
Do dzielnicy, w której mieszkałam było jakieś 20, góra 25 minut drogi. Było to dosyć skromne miejsce, bieda na każdym kroku. Z jednej strony może to nawet dobrze. Cisza, spokój i przemiłe dzieciaki w sąsiedztwie. Tu każdy pomagał sobie w możliwy sposób, nie patrząc się na siebie, a na innych. 
Kochałam za to tych wszystkich ludzi, z którymi mieszkałam w tej dzielnicy. Nigdy nie doznałam takiej sympatii z ich strony, choćby nawet jak w Lower Bright Side- dzielnicy, w której niegdyś żyłam jeszcze za dnawych czasów. Tam ludzie zwracali głownie uwagę na to co nosisz, z kim się pokazujesz i jaka ilością kasy szastasz. Jeżeli miałabym wybierać, wybrałabym to co mam teraz.
Skręcałam właśnie w boczną uliczkę. Tym skrótem chodziłam praktycznie codziennie. Zaoszczędzam w ten sposób jakieś 10 min drogi. Już niedaleko.
Zaczęło wiać, w dali słyszałam jakiś brzdęk szkła. Tym razem zaczęłam się bać.
I to porządnie. Uliczka pełna starych kartonów i praktycznie prawie w ogóle nie oświetlona przyprawiała mnie o dreszcze. Inaczej się idzie w grupie pełnej znajomych. Wtedy nie masz się czego bać, nie zwracasz na nic uwagi. Ale teraz- idąc sama o tak późnej godzinie przyprawiłam się o zawał. Może to nie najlepszy pomysł idąc tędy, ale się już nie cofnę. To już niedaleko.
Naprzeciwko mnie, w dali zauważyłam jakąś majaczącą postać. Facet, starszy, szedł w moją stronę z butelką piwa w ręku. Nie no pięknie! Może mnie nawet nie zauważy i ominie? Oby, bo inaczej nie wiem co zrobię. Zbliżał się. Z każdym następnym krokiem czułam się mniej pewna.
Zauważył mnie.
10 metrów przede mną zatrzymał się i zaczął mnie obserwować. Moje serce z sekundy na sekundę coraz bardziej przyspieszało. Zrobiło mi się ciepło.
Dobrze zilustrowałam przestrzeń wokół mnie. Uliczka była na tyle szeroka, abym mogła go spokojnie ominąć bokiem. Ale bałam się. I to cholernie. Co jak ruszy na mnie?! To było najgorsze. Żadnej drogi ucieczki. Nawet jakbym się wydzierała na całe gardło nikt by mnie i tak nie usłyszał.
Jak żałuję, że nie kazałam nikomu ze mną iść! Okej, spokojnie. Spuściłam wzrok, zrobiłam kilka kroków na przód nie patrząc się na kolesia przede mną. Postanowiłam go obejść z prawej strony. Dalej tam stał. Nawet się nie ruszył. Cała ta sytuacja przerażała mnie coraz bardziej. Obiecuję, że jak dotrę do domu nigdy nie popełnię więcej takiego błędu! Jeszcze 2 metry i biegnę. Spojrzałam mu w twarz. To był błąd. Mężczyzna z pęłną siłą chwycił moje ramiona i rzucił mną o ścianę. Butelkę piwa rzucił gdzieś w bok, próbując mnie utrzymać nieruchomo. Byłam bliska płaczu. Nie wiedziałam co robić. Łzy zaczęły lecieć mi po policzku zostawiając ślad po tuszu. Nie krzyczałam. Nie było po co.
Był obleśny- tak go widziałam. Kilku-dniowy zarost ocierał się teraz o mój policzek. Był starszy, o wiele. Miał gdzieś może koło 45 lat.
Tak naprawdę, nie wiedziałam co się wogóle dzieje koło mnie.
Rękami dalej przytrzymywał moje nadgarstki, cały czas mocno je ściskając. Próbowałam się uwolnić. Nie miałam szans. Facet był zbyt silny dla mnie. Podczas gdy ja próbowałam się z nim siłować, uniemożliwił mi jakikolwiek cios nogą. Zablokował mi obydwie nogi, wtykając swoje kolano pomiędzy moje uda. Nawet moje paznokcie go nic nie ruszały. To był koniec. Wiedziałam to.



3 komentarze:

  1. Licze na supermana

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow ! Czekam z niecierpliwością na następny rozdział. Jestem bardzo ciekawa, co się wydarzy. : ) !

    OdpowiedzUsuń
  3. I wyskoczy ten James pewnie ^^

    OdpowiedzUsuń