piątek, 9 marca 2012

He liked it.


Przyciskając mocno swoje usta do mojej szyi, zsuwał mój sweterek na ziemie. 
Swoimi rękoma krążył po mojej tali wzdłuż całego ciała. Jego cuchnący oddech alkoholu wypełniał teraz moje usta. Wywołało to u mnie silny odruch wymiotny, który powstrzymałam. Napierał na mnie całym swoim ciałem. Przyciskając mnie jeszcze bardziej do ściany za mną, wsunął swoją rękę pod moją bokserkę. Gładził cały mój brzuch aż po koronkowy stanik, który miałam na sobie. Drugą wolną ręką złapał mnie za pośladki, ściskając je mocno. Nie wahał się ani minuty. Wcisnął teraz rękę pomiędzy moje uda napawając się moim coraz bardziej gorączkowym oddechem. Bawiąc się moim podnieceniem i strachem robił to mocniej i szybciej.
Podobało mu się to-czuł się panem w tej sytuacji. Swoimi ustami z linii żuchwy, po szyje zmierzał teraz w kierunku mojego dekoltu. Napawał się tym widokiem, śliniąc się jak pies. Jednym szybkim ruchem złapał dół mojej bokserki i rozerwał ją na boku. Odrzucił ją całą w strzępach na ziemię. 
Niczym nie wzruszony patrzył mi się teraz głęboko w oczy, które były zimne jak lód. Puste błędne spojrzenie przeszywało mnie całą. Mój lęk, powodował u niego coraz większe podniecenie i satysfakcje. Nie trudno było to zobaczyć w jego uśmieszku, który potęgował u mnie teraz silne uczucie gniewu. 
Coś się we mnie przestawiło. Teraz nie byłam przestraszona, ale wściekła. Nie pozwolę sobie żadnemu gościowi na takie traktowanie. Nie jestem pieprzoną lalką, którą można rzucać po kątach. Albo się teraz poddam, albo będę walczyć. 
O nie kochany, Shanty nie poddaje się tak łatwo. Jeszcze zobaczysz na co mnie stać.
   - Czego się uśmiechasz?! - ze złością wysyczał w moją twarz. 
Jego dezorientacja i zdziwienie były teraz tak bardzo dobrze widoczne na jego twarzy. Napawało mnie to ogromną satysfakcją. No jakby na to nie patrząc można było go zrozumieć. Atakuje dziewczynę w jakiejś uliczce chcąc się zabawić, która nie dość tego że się uśmiecha to jeszcze jest niemal rozbawiona. Z boku musiało to wyglądać niemal komicznie. No ale nie miałam czasu teraz zastanawiać się nad tym. Zdaję się na siebie. Co będzie to będzie. To mój jedyny plan.
  - Widzisz kochanie, skoro chciałeś się zabawić, trzeba było po prostu zapytać. Mogłam się, hmm lepiej do tego jakoś przyszykować, no wiesz.. -puściłam mu oczko przeczesując dłonią jego włosy. Koleś teraz kompletnie zdębiały nie wiedział co się wokół niego dzieje. Widocznie połknął haczyk, gdyż po chwili wyraźnie się do mnie uśmiechał. Idziemy dalej.

Nieoczekiwanie z pełną siłą natarłam na niego, dziko go całując. Moje usta teraz tak silne, napierały na jego. Odsuwając się od ściany, miałam większe pole manewru. Wsuwając swoje ręce pod jego koszule, przewróciłam go na ziemię. Koleś upadł, podpierając się łokciami. Był widocznie wkurzony. Siadając na nim okrakiem poprawiłam mu humor. Czułam jak jego podniecenie sięga zenitu. Jego ręce krążyły teraz po moich plecach i wzdłuż mojego kręgosłupu, łapiąc mnie za pośladki. Widocznie ta zabawa podobała mu się coraz bardziej bo poszedł o krok do przodu. Beż żadnego zastanowienia wsadził swoją rękę za moje majtki. Czułam jego zimne dłonie krążące nie tam gdzie powinny. Chwilę później, nie wytrzymując napięcia szukał zapięcia od mojego stanika. Jeszcze trochę a porozrywa mi resztę garderoby. Ja tymczasem kolistymi ruchami poruszałam się na nim okrakiem. Koleś niemal dyszał z podniecenia. Czułam jak jego członek
z każdą sekundą domaga się swego. Czułam, że jest na tyle otumaniony abym mogła spokojnie zwiać. Dobra, czas się zwijać.
Kiedy zatrzask mojego stanika się otworzył, nie miałam zbyt dużo czasu na jakiekolwiek działanie. Chwytając jego ręce, uniosłam mu je za głowę. Koleś myślał, że to następna moja zabawa, więc poddał mi się bezpretensjonalnie. Szybkim ruchem wstając wymierzyłam mu mocnego kopniaka w krocze. Jego jęk bólu przeszył moje ciało. Bez zastanowienia jedną ręką zakryłam swoje piersi, a drugą chwyciłam pomięty i brudny sweterek z ziemi. Z szybkością światła zaczęłam biec w kierunku domu. Nie musiałam nawet sprawdzać, czy biegnie za mną rozjuszony goryl. Jego jęki przeszywały ciszę. Udało się.

Śniłam. Po tym wszystkim co się stało miałam jeszcze siłę śnić. To niebywałe że mój mózg potrafił po tym wszystkim funkcjonować. Śnił mi się mój ojciec. Nie umiałam w to uwierzyć. Ostatnim razem zjawił się w moich snach po jego pogrzebie. A teraz, tak najzupełniej przyglądał mi się tym swoim wzrokiem. 
Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Nic nie umiałam z niej wyczytać.
To niemożliwe! Zawsze miałam dobry kontakt z ojcem i wiedziałam w każdej minucie co myśli! Może był mną zawiedziony? Czemu nic nie mówił? Miałam wrażenie jakby moje serce przestało bić.
Nie czułam nic. Nic nie słyszałam. Tylko mu się przyglądałam. Tak po prostu. 
Całe to zdarzenie przerwała melodia budzącego mnie budzika. Powracając do świadomości spojrzałam na niego ostatni raz. Jego kamienna twarz przybrała teraz wygląd przestraszonego dziecka. Zamarłam.


piątek, 24 lutego 2012

To był koniec. Wiedziałam to.


Co do jasnej?!- pomyślałam. Obróciłam się. Moim oczom ukazał się wysoki chłopak z czarną bluzą na sobie. Jego wzrok był skupiony na mnie, podczas gdy ja próbowałam zrozumieć, co tu się właściwie dzieje.
- Masz jakiś problem koleś?!- Wysoki głos Oliviera dotarł do moich uszu.
- Ja? Niee. Chce po prostu z nią zatańczyć, ewentualnie trochę pogrzeszyć. - Pełna cynicznego uśmiechu twarz zwrócona była teraz w stronę mojego partnera. Jakby na dokładkę puścił mi oko.
Widocznie był bardzo pewny siebie, bo tego było już za wiele. Dosłownie w chwili zostałam odepchnięta przez Oliviera na bok, kiedy rzucił się z łapami na nieznajomego.
Obydwoje wylądowali na podłodze, turlając się i okładając pięściami.
Wszyscy w pobliżu nas zeszli się robiąc wielkie koło wokół bijatyki. Nie miałam nawet jak wstać, gdyż każdy albo mnie popychał albo niechcący uderzył, przepychając się do przodu. Nie przyszło nikomu do głowy aby mi pomóc wstać do cholery?!
No teraz to byłam już na maksa wkurzona. Podczołgałam się pod ścianę i wstałam, otrzepując się z tych wszystkich śmieci i całego kurzu, który się zebrał na mnie. Doleciała do mnie Claudia, która chyba jako jedyna zmartwiła się moim losem.
- Hey! Shanty! Wszystko w porządku?
- Można to tak nazwać- burknęłam. -Musisz mi pomóc odciągnąć ich od siebie, sama nie dam rady!- próbowałam przekrzyczeć głośne basy muzyki.
Claudia wzięła mnie za rękę i utorowała sobą przejście. Przeciśnięcie się przez tą całą hołotę nie było łatwe. Czołgałyśmy się jak ślimaki. Miałam to gdzieś!
Rękami przepychałam tych wszystkich goryli.
Jeden nawet dostał ode mnie w brzuch. A co tam! Ma za swoje!
Gdy dotarłyśmy do samego centrum zajścia, faceci zostali już oddzieleni od siebie.
Przy Olivierze stali Den i Patric przytrzymując jego ręce za plecami. Przy tym drugim stało jakiś dwóch ochroniarzy, których wcześniej widziałam przy wejściu. Obydwoje dalej skacząc sobie do oczu próbowali się wyrwać. Widocznie jeszcze nie rozstrzygli między sobą , który jest alfą, a który betą.  
- Czyś ty do jasnej cholery postradał umysł? Co ci odwaliło do tej łepetyny?!- Podeszłam do Oliviera. Szarpiąc jego koszulą, patrzałam się prosto na jego twarz krzycząc wniebogłosy. Byłam tak zdenerwowana ze musiałam wyrzucić to z siebie jak najszybciej. Olivier nic się nie odzywał. Nie próbował nawet na mnie spojrzeć. Spod jego prawej brwi leciała stróżka krwi kapiąc na szyje i koszulę.
- No świetnie! Popatrz na siebie jak ty wyglądasz!- nie mogłam powstrzymać gniewu. W uszach huczała mi krew pobudzona adrenaliną. Miałam tego wszystkiego dość, po prostu zachowywał się jak dziecko!
Wyrośnięte, głupie dziecko!
- No no Olivierze.. jak ty się zachowujesz. Nieładnie, nieładnie.- Spojrzałam na tego drugiego, wcale nie był lepszy. Rozerwany t-shirt, bluza leżąca kilka metrów dalej, rozbita warga. Może nie powinnam, ale byłam dumna z Oliviera. Mimo tego wszystkiego co się stało, dalej się uśmiechał.
- Zamknij się- syknął Olivier.
- Ty się zamknij !- Zwróciłam się do niego. - Mam was dość! Obydwóch! A ty cwaniaczku- zwróciłam się teraz do tego drugiego- nie jesteś wcale lepszy! Pieprzony cwaniak i tyle, co ty se myślisz!?
- Co ja sobie myślę?- Wyszczerzył się w uśmiechu. - Że całkiem niezła z ciebie laska i jedna randka na pewno nie zaszkodzi.
Co to ma być?! Jakiś żart? Całkiem słaby. Jakoś nie jestem teraz skora do żartów.
- Chyba ci się śni, że się z tobą umowie! Prędzej bym się pod koła rzuciła! - wysyczałam mu prosto do ucha.
- Nie jestem taki zły, sama zobaczysz.
- Nic nie zobaczę, zmywam się stąd! Nara!
Nie no, to się dopiero nazywa bezczelność. Co za koleś! Co on se myśli?!
W życiu nigdzie z nim nie pójdę, nie ma mowy!
Zaczęłam się przepychać do przodu. Na szczęście nie było to takie trudne, gdyż większość tłumu sama ustępowała mi drogi. Po awanturze, jakiej zrobiłam tym dwóm, powinni mnie zapamiętać na jakiś czas.
- James!
Obróciłam się, gdyż wydawało mi się, że coś słyszę. To nie były omamy. Twarz tego dupka była zwrócona do mnie. - Słucham?
- Mam na imię James- posłał mi swój uśmiech. Psinco mnie to interesowało. Wyszłam


Boże, niech ten dzień się już skończy. Co za dużo, to nie zdrowo.
Postanowiłam wrócić do domu jak najkrótszą drogą. W myślach wyobrażałam sobie już pełną relaksu kąpiel i ciepłe łóżko czekające na mnie. Potrzebowałam wypocząć. Po całym tym dniu stresu i nerwów potrzebowałam pełnej rekonwalescencji. Taka 12- godzinna w zupełności mi wystarczy. 
Uśmiechnęłam się w myśli.
Do dzielnicy, w której mieszkałam było jakieś 20, góra 25 minut drogi. Było to dosyć skromne miejsce, bieda na każdym kroku. Z jednej strony może to nawet dobrze. Cisza, spokój i przemiłe dzieciaki w sąsiedztwie. Tu każdy pomagał sobie w możliwy sposób, nie patrząc się na siebie, a na innych. 
Kochałam za to tych wszystkich ludzi, z którymi mieszkałam w tej dzielnicy. Nigdy nie doznałam takiej sympatii z ich strony, choćby nawet jak w Lower Bright Side- dzielnicy, w której niegdyś żyłam jeszcze za dnawych czasów. Tam ludzie zwracali głownie uwagę na to co nosisz, z kim się pokazujesz i jaka ilością kasy szastasz. Jeżeli miałabym wybierać, wybrałabym to co mam teraz.
Skręcałam właśnie w boczną uliczkę. Tym skrótem chodziłam praktycznie codziennie. Zaoszczędzam w ten sposób jakieś 10 min drogi. Już niedaleko.
Zaczęło wiać, w dali słyszałam jakiś brzdęk szkła. Tym razem zaczęłam się bać.
I to porządnie. Uliczka pełna starych kartonów i praktycznie prawie w ogóle nie oświetlona przyprawiała mnie o dreszcze. Inaczej się idzie w grupie pełnej znajomych. Wtedy nie masz się czego bać, nie zwracasz na nic uwagi. Ale teraz- idąc sama o tak późnej godzinie przyprawiłam się o zawał. Może to nie najlepszy pomysł idąc tędy, ale się już nie cofnę. To już niedaleko.
Naprzeciwko mnie, w dali zauważyłam jakąś majaczącą postać. Facet, starszy, szedł w moją stronę z butelką piwa w ręku. Nie no pięknie! Może mnie nawet nie zauważy i ominie? Oby, bo inaczej nie wiem co zrobię. Zbliżał się. Z każdym następnym krokiem czułam się mniej pewna.
Zauważył mnie.
10 metrów przede mną zatrzymał się i zaczął mnie obserwować. Moje serce z sekundy na sekundę coraz bardziej przyspieszało. Zrobiło mi się ciepło.
Dobrze zilustrowałam przestrzeń wokół mnie. Uliczka była na tyle szeroka, abym mogła go spokojnie ominąć bokiem. Ale bałam się. I to cholernie. Co jak ruszy na mnie?! To było najgorsze. Żadnej drogi ucieczki. Nawet jakbym się wydzierała na całe gardło nikt by mnie i tak nie usłyszał.
Jak żałuję, że nie kazałam nikomu ze mną iść! Okej, spokojnie. Spuściłam wzrok, zrobiłam kilka kroków na przód nie patrząc się na kolesia przede mną. Postanowiłam go obejść z prawej strony. Dalej tam stał. Nawet się nie ruszył. Cała ta sytuacja przerażała mnie coraz bardziej. Obiecuję, że jak dotrę do domu nigdy nie popełnię więcej takiego błędu! Jeszcze 2 metry i biegnę. Spojrzałam mu w twarz. To był błąd. Mężczyzna z pęłną siłą chwycił moje ramiona i rzucił mną o ścianę. Butelkę piwa rzucił gdzieś w bok, próbując mnie utrzymać nieruchomo. Byłam bliska płaczu. Nie wiedziałam co robić. Łzy zaczęły lecieć mi po policzku zostawiając ślad po tuszu. Nie krzyczałam. Nie było po co.
Był obleśny- tak go widziałam. Kilku-dniowy zarost ocierał się teraz o mój policzek. Był starszy, o wiele. Miał gdzieś może koło 45 lat.
Tak naprawdę, nie wiedziałam co się wogóle dzieje koło mnie.
Rękami dalej przytrzymywał moje nadgarstki, cały czas mocno je ściskając. Próbowałam się uwolnić. Nie miałam szans. Facet był zbyt silny dla mnie. Podczas gdy ja próbowałam się z nim siłować, uniemożliwił mi jakikolwiek cios nogą. Zablokował mi obydwie nogi, wtykając swoje kolano pomiędzy moje uda. Nawet moje paznokcie go nic nie ruszały. To był koniec. Wiedziałam to.



środa, 15 lutego 2012

Teraz moja kolej.


Paradise Garage.
Nieduży klub na przedmieściach Nowego Jorku. Centrum wszelkiego zła 
i kłopotów. Nie bez przyczyny można było szukać tutaj dilerów narkotyków, alkoholików i grubych ryb biznesu.W końcu obiekt był ulokowany koło dużej, starej i opuszczonej fabryki, niesprawiającej żadnych pozorów. Od czasu, do czasu odbywały się w tej ruinie grube imprezy, które kończyły się przeważnie interwencją policji. Kto by się spodziewał w takim miejscu zastać tych wszystkich ludzi? Towar od ręki, szybkie pożyczki i najlepsze trunki. 
Ogólnie mówiąc raj dla miłośników zabawy i adrenaliny.
Samo miejsce w sobie budziło strach. Ciekawa jestem, skąd wzięli nazwę na takie miejsce, bo na pewno w żadnym wypadku raju to nie przypominało. Bardziej jakąś obskurną spelunę, do której trafiłam.
- Oni to nazywają klubem? Zaśmiałam się w duchu.
Nie rozumiem dlaczego w ogóle tu jestem.
Brakuje mi kłopotów, do jasnej cholery?! 

Dobrze znałam to miejsce, mogłabym powiedzieć, że nawet bardzo dobrze. Często tu przychodziłam jeszcze za czasów, kiedy obcesowo szukałam tak jak reszta dzieciaków, znajdujących się tutaj rozrywek. Nie zaprowadziło mnie to daleko, wręcz przeciwnie, bardzo głęboko, na samo dno.
Już dawno postanowiłam z tym skończyć, zmienić otocznie, zmienić przede wszystkim siebie.. 
Na daremne. Kiedyś w końcu powraca się na dawne śmieci. 
Ale po co przyprowadził mnie tu Olivier? 
Nie mogliśmy iść na jakiś spacer, czy co? Nie można spędzić czasu gdzieś indziej? Matko.
Wkurzyłam się. W każdym razie nie podobało mi się siedzenie w tym miejscu.
Urywki wspomnień wciąż powracały do mnie otumaniając mnie z coraz większą mocą. Po śmierci mojego ojca, kiedy przeprowadziliśmy się w te biedne okolice niedaleko tego klubu, moje życie zmieniło się o 180 stopni. Luksus na jaki mogliśmy sobie pozwolić, samochody, ubrania, biżuteria i pieniądze zmieniły się na obskurne małe mieszkanko wraz z problemami finansowymi. Krótko mówiąc bajka..Nic lepszego nie mogło się nam przytrafić. Zgadnijcie co robi wtedy nastolatka obarczona tymi wszystkimi problemami?
Szuka sobie problemów rzecz jasna!
Pierwsze imprezy trwające do białego rana, alkohol, faceci, fajki.. Balowałam tak ładne kilka miesięcy. Nie stało by się tak gdyby nie mój wspaniały braciszek, który sam postanowił pokazać mi drogę ucieczki od problemów. Myślałam, że mi to choć trochę pomoże.. Że zapomnę o tym wszystkim i będę się dobrze bawiła.. To były ciężkie czasy dla nas wszystkich. Zwłaszcza dla mojej matki, która miała na głowie dwójkę nieogarniętych dzieciaków i małe dziecko w domu. Samo to, że jestem dziewczyną i mam dwóch braci- jednego młodszego, Matt(9 l.) i Gabriel(19l.) sprawia duże kłopoty, ale dosyć o tym.
Nie chcę rozdrapywać starych ran.

Siedząc tak i myśląc o tym wszystkim, wpatrywałam się tępo w ścianę, jakbym miała na niej znaleźć coś szczególnie ciekawego. Nic.
Oprócz kilku ”artystycznych” obrazków jakiś nastolatków nic takiego nie znalazłam. Na prawo, od tej wielkiej twórczości znalazłam kilka miłosnych tekścików. 
Wiecie, coś w stylu „Och jak ja to Cie nie kocham, wyjdź za mnie” i takie bzdety. Zemdliło mnie. Z tego wszystkiego miałam ochotę się głośno zaśmiać. Jestem niemal pewna, że po tym ich wielkim uczuciu zostały właśnie tylko te słowa.
Tak to wszystko właśnie funkcjonuje w Nowym Jorku.
W końcu to jedno z najsławniejszych miast na kuli ziemskiej, pod względem ilości pranych tu pieniędzy i zabawy. Kluby, bary i największe dyskoteki czekają na ciebie na każdym rogu. To było w tym wszystkim najlepsze. 
Można było się tu tutaj dobrze zabawić. Włączając w to wszystkie panie ubrane w miniówy, stojące w ciemnych uliczkach.
A propo tej wielkiej miłości.. Wiecie co ja o tym wszystkim myślę? Że to chore, po prostu. Dla mnie miłość nie istnieje i nigdy nie istniała. W tym wszystkim chodzi tylko o to, aby całe twoje życie zmieniło się pod kątem jednej osoby, która staję się twoim własnym „centrum wszechświata”.
To takie nienormalne. Jak dla mnie jest to zwykłe, bezlitosne uczucie zasłaniające ci widok na świat i wszystko włącznie z nim. Okej, dość. Nie mam siły dłużej nad tym debatować. Każdy ma swoją opinie na ten temat.
Siedzieliśmy właśnie wszyscy w środku klubu. Ja, Olivier i jeszcze kilku innych znajomych, popijaliśmy drinki. Oczywiście alkoholu nam nie było jeszcze można pić, gdyż nie jesteśmy pełnoletni, ale jak ma się znajomości.. czemu nie.
Raz można wypić, nie? Wszyscy właśnie rozmawiali o jakiejś nowo otwartej dyskotece, tuż niedaleko, która szczyciła się prawdopodobnie swoim niezwykłym oświetleniem i atmosferą. Najwięcej do powiedzenia miał Denny, który zdążył już być tam dwa razy.
- Mówię wam, wiecie jaki odjazd?! Ostatnio grali tylko same hiciory! Rihanna, Timbaland, Pitbull mam wymieniać dalej? Było po prostu zajebiście! A gdybyście zobaczyli tylko te laski, o mamuniu!
Do rozmowy wtrąciła się Claudia.
- Sorry, Den, ale laski mnie nie kręcą -zaśmiała się w jego stronę. -Są tam jakieś dupy? Wiesz przystojniaczki z klatą.. - puściła mu oczko. Cała Claudia..
- No wiesz, nie szczególnie zwracam uwagę na facetów ale kilku napakowanych typków kręciło się koło barów i to takich dosyć. -zrobił mine „co to było” z tymi jego wytrzeszczonymi oczami, zachichotałam.
Spojrzałam w stronę Claudii. Niepotrzebnie. Ta już uśmiechała się w moją stronę puszczając mi co chwile oczko. Już wiedziałam czego chce.. Jaaacie.
Ale się wpakowałam.
- No dobra, a teraz wszyscy zbieramy dupy i idziemy na parkiet tańczyć. Właśnie wyłapałem w tłumie dosyć nice blondyneczkę. -I już go nie było. Patric to taki dziwny koleś. Wysoki, szczupły, szatan z niebieskimi oczami. Każda na niego leciała, chociaż nie wiem co miał w sobie takiego szczególnego. 

Problemem było to, że tylko blondynki mogły mieć u niego szanse. Dziwne ma gusta jak dla mnie..
Przecież tyle ładnych dziewczyn się tutaj kręciło, na które on nawet nie spojrzał.
Olivier momentalnie złapał mnie za rękę i zaprowadził na parkiet. Pomimo moich licznych sprzeciwień i gróźb wymierzonych w jego osobę, wciągnął mnie w sam środek roztańczonego tłumu. 
Nie chciało mi się dzisiaj tańczyć. Nie miałam siły. Cały dzień przebywania z moimi braćmi, w domu,  wystarczająco dał mi dokopać. No ale okej, zrobie to dla niego. Niech mu będzie. 
W tle leciała właśnie nuta Keri Hilson & Chris Brown- Lose Control. Uwielbiam ją! Była to jedna z ostatnich nut, które tak często słuchałam. Beż żadnego wstydu przycisnęłam do siebie Oliviera. 

Uwielbiałam jego bliskość, czuć jak napiera na mnie własnym ciałem wprawiając nas oboje w ruch. Tańczyliśmy jak zaczarowani w egzotycznym tańcu. Nie wstydziliśmy się siebie, już dawno obydwoje pozbyliśmy się nieśmiałości. Mogłam w ten sposób poczuć go, jak łączy się ze mną, dotykając mnie. 
Olivier był dobrze zbudowanym brunetem o ciemnych oczach, za które byłam gotowa zabić. Znałam je niemal na pamięć. Każda linia rzęs była mi tak dobrze znana. Mimo różnicy dwóch lat między nami, czułam się z nim tak swobodnie, bezpiecznie, mogłabym powiedzieć. Spojrzałam na jego twarz. To był błąd. Zgubiłam się w niej. Patrzał teraz na mnie lekko się uśmiechając i objął mnie mocniej w pasie. Jęknęłam czując jego na całej sobie. Jego dłonie, tak ciepłe, krążyły teraz od karku po dolną część pleców. Przyprawiało mnie to o przyjemne dreszcze. Zbliżył się do mojej twarzy tak blisko, że poczułam jego oddech na moich ustach. Ten piękny moment przerwał nam nieznajomy, który położył swoją dłoń na moim ramieniu odrywając mnie od Oliviera. Jego oczy, teraz tak ciemne, ze znaczącą groźbą wpatrywały się w punkt za mną. Obróciłam się. Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć nieznajomy zwrócił się w stronę Oliviera i powiedział:

- Teraz moja kolej.  



poniedziałek, 13 lutego 2012

Prolog


Bezksiężycowa noc. Tylko gwiazdy. Są takie piękne, czyż nie? 
Każda wydająca się taka mała na tym ogromnym, czarnym niebie. Gdyby nie one co by nam zostało oglądać? 
Niekończącą się pustkę widniejącą nad naszymi głowami. Nicość. To ona tak przytłacza człowieka. 

Wnosi do naszego życia tylko czerń i ogarniający nas ból. Czasami tak zupełnie bez powodu.
Ale gwiazdy, to one uzupełniają tą przestrzeń. Dają ci nadzieję i światło. Oślepiające i zarazem piękne. Motywujące do działania swoim blaskiem i istnieniem.
W połączeniu z widokiem, który miałam przed sobą tworzyły tak piękną kompozycje. 
Spokojny nurt rzeki i gwiazdy. Zniewalający widok, zapierający ci wdech w piersi. Było w tym coś tak magicznego, że choćby na moment nie mogłam oderwać oczu.

Zbliżała się 11 PM.
Nie martwiłam się tym. Zupełnie. Nawet to, że będą mnie pewnie szukać nie wzbudzało we mnie wyrzutów sumienia.
Skupiłam się teraz na ciszy ogarniającej całą polane, a w tym mnie.
Oczyszczała mnie ze zbędnych uczuć i myśli, dająca ukojenie moim zmysłom.
Tak bardzo tego potrzebowałam!
Zwłaszcza teraz, gdy balansowałam na krawędzi szaleństwa i zdenerwowania.
A to wszystko przez nich! Cholerni faceci.